sobota, 11 maja 2013

"Jessie !!" "Nieeee" , czyli jak to jest kiedy samochód potrąci Ci psa...

Ale od początku ! We wtorek byłam z Weroniką i Negrą oraz Gosią, Noddy'm i Manią na spacerku w Zgierzu. Gosia przy okazji zrobiła mi sesję zdjęciową z psami :) Oczywiście najwięcej zdjęć ma Jessie, ale z rudą też się zdarzyły :D.



























Ogólny spacerek był fajny i udany. Psy, a raczej suki i Noddy się dogadywały. Gosia chciała zrobić zdjęcie Nodeczkowi jak biegnie, więc Manię przypięła do drzewa, a ja trzymam Negrę i moje suczki, Weronika poszła pomóc przy zdjęciu....
I to był błąd ! Jak Negra zobaczyła, że Werki nie ma to od razu zaczęła ciągnąć i to na tyle mocno, że się wyglebałam i leżę zwinięta na ziemii, chihram się, a psy po mnie skaczą.... Potem Lech ze swoimi dwoma spanielami podszedł i pogadaliśmy z dobrą godzinkę, jego spaniele miały po 9 miesięcy, pies i suka, fajnie ganiały za patykami, a Negra jak to Negra biegła w złą stronę. W międzyczasie przechodziła kobitka z goldenem, który najpierw szczęśliwy podbiega, a potem reszta psów doszła, ten stanął jak wryty i nie wiedział co zrobić, gdy 7 psów biegnie w jego stronę. Jeszcze nim Lech przyszedł mijał nas Rhodesjan, którego Schejra, Jessie i Mania pogoniły, a ten uciekał przed nimi :).

W środę spotkałam się z Furią, ale o tym już pisałam.
Wczoraj, od rana nic mi się nie chciało, ale po 15 się zebrałam i stwierdziłam, że pojadę do znajomego, bo ten ma dwa yorki to sobie z nim pochodzę. Jechałam, ale okazało się, że tramwaj potrącił pieszego, więc zawróciłam do innego parku, gdzie spotkałam się z Justyną, a potem z Krzyśkiem....
Tak jak zawsze wracałyśmy sobie do domu, ale na autobus nie chciało mi się czekać, więc poszłyśmy pieszo na doły-takie tam ponad godzinka pieszo, ale chociaż było chłodno, po drodze spotkałam Adriana chwilę pogadaliśmy i pojechał dalej. Obie suki ładnie chodzily. Doszłyśmy na doły za 10minut miała być 60, więc stwierdziłam, że dam psom wody, dałam i zaczęłam chować miskę, a Jessie nie mam pojęcia za czym, bo tam ani ptaka, ani psa, ani człowieka nic, same samochody były, a ta idzie sobie spokojnie w stronę ulicy, no to na nią krzyknęłam, a ta już przy krawężniku stoi, odwróciła się, spojrzała i wbiegła na ulicę, a mnie zamurowało, auto na pierwszym pasie zahamowało z piskiem opon, to z drugiego pasu już nie zdążyło... Potrąciło mi psa w lewą stronę i ta się przefikołkowała po ulicy, ja tylko wrzasnęłam "nieee" , wszystko rzuciłam i wbiegłam na ulicę-nie mam pojęcia co ruda wtedy robiła, ale jak ja wbiegłam, to ta pobiegła z powrotem na trawę to ja znowu za nią i chciałam ją podnieść, a ta mnie ugryzła-w sumie to jej się nie dziwię i krew jej z łapy leci i taka wielka ta łapa, a ja kilka oddechów, torba i Jess na ręce i biegiem na autobus, na rudą się tylko darłam "noga, noga", nawet jej nie zapinałam , bo nie chciałam młodej stawiać na podłodze, ale telefony zaczęły mi na zmianę dzwonić w autobusie, to torba na siedzenie i szukam telefonu, dzwoniła siostra, bo się z nią umówiłam na przystanku , tej kazałam jechać do domu i do mamuśki zadzwoniłam, żeby pod lecznicę przyjechała i koniec rozmowy. Ruda jechała bez smyczy bez niczego w autobusie. Jeszcze musiałam przejść dwa przystanki tylko po to, żeby okazało się, że mój wet już jest zamknięty, to biegiem do drugiego, po drodze mamuśka dojechała i mnie zgarnęła. Jak wsiadłam do auta to wtedy dopiero płacz, że boże, że co to teraz będzie. Dobra dojechaliśmy, ja lekko uchyliłam drzwi i pobiegłam do weta, wbiegam z psem na rękach, dłonie w krwi, krew na kolanie, na sukience i pytam czy mogę wejść, bo ją samochód potrącił tam małżeństwo, które ponad 50km jechało na operację kota, ale się zgodzili i musieli umówić się na nowy termin, ale jestem im wdzięczna, że mnie wpuścili. Po chwili doszła mama, ciotka przyjechała po  Schejrę i Edytę. Jessie musiała zostać na noc, na obserwacji. Na szczęście ma tylko mocno stłuczoną łapę, nie ma złamania, nic jej złego nie jest, boże jaka radość. Do domu przyjechała i od razu chciała się bawić, biegać , gryźć. No, a teraz na dwa-trzy tygodnie na zmianę opatrunku, bo rany powierzchowne, ale rozległe.
Trzy pierwsze zdjęcia-godzina przed wypadkiem ... 





A tutaj już w domku :)





Teraz mam schizę i co widzę auto to ruda na smycz i koniec, chyba szybko się z tego nie wyleczę, ale trzymajcie kciuki :)


7 komentarzy:

  1. Biedactwo, takie zdarzenie to trauma na długi czas .. Oby szybko wszystko się wyleczyło.

    Pozdrawiam,
    ŁAPKA !

    PS. Bardzo ładne zdjęcia ^o^

    OdpowiedzUsuń
  2. Straszna historia, oby więcej się nie powtórzyła! ;) Niech suczka wraca szybko do zdrowia :).

    OdpowiedzUsuń
  3. To dobrze, że to nic poważnego... wyliże się :D

    OdpowiedzUsuń
  4. O ja ;/
    Niech mała wraca do zdrowia !
    A tobie niech t "trauma" minie..
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedactwo... cieszymy sie, ze to nic powaznego i trzymamy kciuki, zeby szybko wrociła do zdrowia :)
    pozdrawiamy serdecznie i zapraszamy do nas ---> http://mojpiescockerspaniel.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Biedna :(
    Cieszę się, że nie stało się nic poważnego i bardzo współczuję :(

    OdpowiedzUsuń